czwartek, 30 maja 2019

Moment pojednania

I
Nad Wersalem przeleciał olbrzymi cień i przebiegła gigantyczna lawina. Ludzie, którzy jeszcze pracowali na zewnątrz, pochowali się w domostwach, sklepach, kawiarniach, i pubach, by schronić się przed lodem i śniegiem, które pokryły dachy, ziemię, powozy. Zmyły krzesła, stoły, zwierzęta i ludzi, którzy nie zdążyli się schować. Nastała grobowa cisza. Cały Wersal w jednym momencie ucichł. Matki tuliły swoje przerażone dzieci. Lokale przestały pracować. 
Osoby przebywające w jednym z barów usłyszały nawiedzone rżenie koni. Jeden z mężczyzn wyjrzał na zewnątrz. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Upiorni jeźdźcy w zbrojach z żelaza i lodu. Z czaszkami zamiast twarzy. Z mieczami ze srebra. 
Weszli do środka. Mężczyzna jak na zawołanie oddalił się od okna z przerażonym wyrazem twarzy. Rozejrzeli się, powiedli wzrokiem po ludziach patrzących na nich z przerażeniem. Jedna z dziewczyn, która siedziała przy barze z kapturem na głowie, zaciągnęła go jeszcze bardziej, spuszczając głowę nad kuflem piwa. 
— Rezydencja de la Serre — odezwał się generał głosem niskim, zniekształconym. 
Cisza. Nikt się nie odzywał. Słuchać jedynie było oddechy i niekontrolowane ruchy, podczas których buty uderzały o podłogę, lub ręce przesuwały odrobinę krzesła. Generał machnął głową na jednego z jeźdźców, który wyciągnął miecz. Chwycił jedną z kobiet za gardło i uniósł. Ścisnął ją mocniej i przebił mieczem. Powtórzył pytanie o rezydencję, a wtedy jeden z mężczyzn rzekł, by szli za nim.

II
— Nie. Mogę cię zapewnić, że nie pomyliłam ich z nikim innym. 
Alice westchnęła ciężko. Nie mogła uwierzyć, że są już tak blisko Paryża i że niosą za sobą takie zniszczenie. Nie żyło piętnaście osób. W tym jedna z kobiet osierociła dwójkę dzieci. Zima nie byłą tak sroga od lat. Jeżeli Gon nie wybije wielu osób, to zrobi to mróz z najuboższymi i żebrakami. Albo dostaną Alex i to wszystko się skończy, albo będą urywać Alex i będą ginąć niewinni, a tym bardziej niezamieszani w całą sprawę. 
— Wiesz, w  ile mogą przedostać się do Paryża? — spytała, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. 
— Aktualnie przeszukują mniejsze wioski, by upewnić się, czy jej gdzieś nie ukryliście. Nie zajmie im to dłużej, jak dwa do trzech dni. 
— Nie da się ich spowolnić? Nie mamy gdzie jej ukryć. W najgorszym wypadku albo ją złapią, albo będziemy musieli ją odesłać do Amiens. A naprawdę nie chce jej narażać na łowców od templarów. 
— Przykro mi, Alice. — Spuściła wzrok. — A myślałaś nad tym, by zorganizować sojusz? Między lożami. Zawsze to będzie znacznie łatwiejsze; przekazywanie jej sobie miedzy państwami. 
— Wykluczone — mruknęła. — Konkurujemy ze sobą od lat. A to, że my staramy się ją chronić, to nie znaczy, że inna loża będzie robiła to samo. — Kącik ust Alice uniósł się w smutnym uśmiechu. — W każdym razie, przemyślę to. Dzięki, Cat
Dziewczyna uśmiechnęła się, dygnęła i pożegnała Alice, wychodząc z pokoju.
Czarodziejka usiadła przy biurku i z szuflady wyjęła papier, pióro i kałamarz. Musiała się skontaktować z Arnem.

III
Zmarszczyła brwi i pokręciła nieostrożnie głową. Całkiem zapomniała, co wczoraj miało zajście. Towarzyszył jej niesamowicie dotkliwy ból wszystkiego. Jednak mogła sobie tę ostatnią dawkę bólu odpuścić. 
Uchyliła zaspane powieki. Chłodne światło z zewnątrz rozświetlało pokój oraz Jean-Pierre’a, który wchodził do pokoju z talerzem croissantów i szklanką gorącego mleka z miodem. Miała ochotę rzucić mu się na szyję i obrzucić go milionem podziękowań. Była cholernie głodna. I miała ochotę na rogale. Ale nie miała siły, by wstać i do niego podejść. Ochoty na ruszanie się też nie.
Bonjour, belle — przywitał się radośnie. — Jak się czujesz? 
Zaśmiała się krótko i podniosła do pozycji półsiedzącej. 
— Jakbym wstała z martwych. Obolała, głodna i z ogromną ochotą na rogale, więc dawaj ten cholerny talerz. — Wyciągnęła ręce w kierunku chichoczącego Jeana. 
Postawił talerz na jej kolanach okrytych pierzyną, a mleko na szafce nocnej i usiadł, przyglądając się, jak ogromnymi kęsami zjada croissant po croissancie. 
— Lorian kazał ci przekazać, że razem z Arnem i Élise będzie jechał do Alice — rzekł, a jej brwi zmarszczyły się, gdy przeżuwała kęs słodkiego pieczywa. 
— Po co? — spytała, biorąc do jednej z rąk szklankę. Jean wzruszył ramionami.
— Też chciałbym wiedzieć. 
Prychnęła cicho, dokańczając śniadanie, po czym odłożyła talerz i okryła się kołdrą, próbując wrócić do spania. Jedna rzecz jej jednak w tym przeszkadzała. Fakt, że nie mogła się dobrze ułożyć, bo każda pozycja sprawiała, że czuła dyskomfort. Kiedy w końcu jej się udało, odezwał się cicho:
— Arno się o ciebie martwił. — Zauważył, że dziewczyna słucha. — Siedział przy tobie calusieńką noc. Nawet nie zmrużył oka. 
Podniosła się szybko, ignorując obolałe kości i mięśnie. Spojrzała na Jean-Pierre’a z szeroko otwartymi oczami, jakby nieco zaskoczona, choć była w nich złość z powodu idiotyzmu Arna. 
— Czy on, do cholery, oszalał? Nie spał całą noc i jedzie do Saint-Denis? 
— Stara miłość nie rdzewieje, co? — zachichotał.
Przyjęła to jako wyzwanie. 
— Dla chcącego nic trudnego.
— Od kilku tygodni kombinuje jak koń pod górkę, by wywinąć się od związku z Élise. 
— Lepiej późno niż wcale. — Uśmiechnęła się złośliwie. 
— Jak tak na was patrzę, to mam wrażenie, że trafiło się ślepej kurze ziarno. 
— Nie chwal dnia przed zachodem słońca, Arno woli Élise. 
— On cię kocha, ten występek nie był w porządku, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.
— Musi się trochę postarać, w końcu nie od razu Paryż zbudowano. 
Usta Jeana się rozszerzyły, kiedy starał się sobie przypomnieć jakieś przysłowie, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Zobaczył triumfalny uśmiech Alex, na którego widok przewrócił oczami, po czym zaśmiał się cicho. Była w tym zbyt dobra. 
— Hm… Jak zaczęły się te nasze bitwy na przysłowia? 
— No co ty? Nie pamiętasz? — spytała, a on pokręcił głową. — Byliśmy na balu w Wersalu. Ty, ja, Arno i Alice. Nastukałeś się razem z Arnem tak, że ledwo staliście i zacząłeś rzucać głupimi żartami. Stwierdziłam wtedy, że twoje poczucie humoru jest mierne, ale wplatanie w żarty różnych przysłów mi się spodobało, więc zaczęłam na nie odpowiadać. No i tak to zaczęło. 

IV
Arno, skończony baranie,
Tak, wiem, przywitanie godne przyjaciółki. Próbowałam różnych obraźliwych określeń od idiotów, przez dupków, po kutasów, ale uznałam, że nie będę tak okrutna i po prostu nazwę cię baranem. Powinieneś być mi wdzięczny za wyrozumiałość. 
Ale do rzeczy. Wiem, że niedługo święta, czas radości, wieszania dekoracji i tak dalej, ale stało się coś… co na pewno nie powinno mieć miejsca. 
Weź ze sobą Élise i Loriana. To nie jest temat, by pisać listy. I błagam, pośpiesz się. Musimy chronić Alex. Jeżeli chcesz, by była bezpieczna, to przyjedziesz zaraz po przeczytaniu.
— Alice Pleasance Liddell
Post Scriptum: Ale z soczewką to zjebałeś. 

Élise wybuchła śmiechem, gdy przeczytała treść listu od czarodziejki. Arno przewrócił oczami i oparł skrzyżowane ręce na blacie stołu.
— Możesz się uspokoić i powiedzieć mi, czemu, do cholery, musimy chronić Alex? — spytał, patrząc na ocierającą drobne łezki templariuszkę. 
— Alice ci nie mówiła? — Arno uniósł brew. — Przepowiednie mówią, że z przeklętej krwi wichrzycielki narodzi się niszczyciel światów. 
— To tylko legenda — rzekł, spuszczając wzrok z templariuszki.
— Wiesz, kiedy legenda przestaje być legendą? Gdy ktoś zaczyna w nią wierzyć. 
— A ty? — Znów na nią spojrzał. — Skąd o niej wiesz?
— Kiedy zaczęłam przyjaźnić się z Alice, zainteresowała mnie magią i starymi jak świat legendami. Ale czy to istotne? Twoja czarodziejka jest w niebezpieczeństwie. 
Nie mógł w to uwierzyć. Nawet Élise zaczęła wierzyć w te bzdury o wichrzycielce. Przecież to nie mogła być prawda. Jeżeli ktoś miałby być wichrzycielką, to Alice. Potężna czarodziejka o wielkiej mocy, której niestraszne nawet najpotężniejsze zaklęcia. Alex, gdy używała magii, słabła, jej tolerancja na potężne zaklęcia była mała. W swoim życiu użyła raz zakazanej nekromancji, potem dochodziła do siebie przez kilka dni. Więc jak mogła mieć moc, która może zniszczyć świat?

V
Okna były pozasłaniane ciemnymi, grubymi zasłonami, rezydencję spowijał półmrok, który rozświetlały świece i kandelabry. Wyglądało na to, że czarodziejki były skrępowane, a ciche szepty, które wymieniały między sobą, dotyczyły tylko jednego tematu — Łowu.
Lorian, Élise i Arno spojrzeli po sobie, idąc za Jennie do biura Alice. Kiedy weszli do środka, było rozpalone w kominku, którego ogień rozświetlał ciemne pomieszczenie, Alice stała przed oknem, wyglądając zza zasłony na dziedziniec. Znów popatrzyli po sobie, zdezorientowani tym, co się działo.
— Dziękuję, Jen — rzuciła w stronę nastolatki, która po jej słowach wyszła, zostawiając ich sam na sam. 
Stanęli w półkolu przed żarem kominka. Alice starała się odrobinę rozgrzać. Nerwy sprawiały, że było jej okropnie zimno. Nie wiedziała nawet, jak zacząć rozmowę i miała nadzieję, że pierwsze odezwie się któreś z nich.
— Po co nas wezwałaś? — odezwał się wreszcie Lorian.
Spojrzała w jego fiołkowe oczy, a potem znów na ogień. Westchnęła, pocierając o siebie obie dłonie odziane w rękawiczki.
— Byli w Wersalu — powiedziała beznamiętnie, choć w jej głosie była odrobina zestresowania. — Nie żyje piętnaście osób. Czternaście zasypała lawina oraz jedna została przez nich zamordowana na oczach jej dzieci i ludzi, którzy przebywali w Saule Pleureur.
Nie musieli dopytywać, by wiedzieć, że mówiła o Dzikich Zastępach. Gdyby nie chodziło o nich, to by ich nie wzywała.
— Co z monsieur Weatherallem, Olivierem i Hélène? — spytała Élise. 
— Są cali. Przesłuchiwali ich, ale dali im spokój, gdy zrozumieli, że żadne z nich nic nie wie. Potem przeszukali rezydencję. Na szczęście nic nie znaleźli. 
— Wywiad przekazał ci coś jeszcze? — dopytywał Arno. 
Kiwnęła głową.
— Powinni pojawić się na dniach w Paryżu. Pierwszym miejscem, jakie sprawdzą, będzie albo pałacyk, w którym mieszkała razem z rodziną, albo Café-Théâtre. — Westchnęła. — Dlatego raczej najrozsądniejszym byłoby, gdybyście byli z nią dyskretni. Bez żadnych hucznych zabaw, przedstawień, najlepiej by było, gdybyście te święta spędzili w małym gronie, bez tańców i bankietów. Jeżeli będzie to możliwe, to nie pozwalajcie Alex wychodzić z kawiarni. A jeżeli już się pojawią, to ukryjcie ją i mówcie, że nic o niej nie wiecie — poinstruowała ich.
— Najbliższe dni nie będą zbyt przyjemne, prawda? — Lorian zwrócił się w stronę czarodziejki. 
— O ile opuszczenie tego świata zajmie im tylko kilka dni. Wygląda na to, że najbliższe miesiące lub lata można uznać za Czas Grozy. — Założyła ręce pod piersi.
— Nie chcesz nam chyba powiedzieć, że będą przeczesywali każdy skrawek Ziemi, żeby ją znaleźć. — Élise spojrzała na Alice, która po prostu milczała. — Szaleństwo. 
— Są w stanie użyć każdych możliwych środków, by ją dostać w swoje ręce. Jeżeli wiedzą, że gdzieś jest tutaj, to nie spoczną, dopóki jej nie dostaną — mruknął Lorian. — Masz rację, Élise. To szaleństwo.

VI
Zabroniono jej używania jakiejkolwiek magii. Nie mogła się z nikim skontaktować przez megaskop, a nawet listy musiała ograniczać do niezbędnego minimum tak samo, jak wychodzenie z kawiarni. Wśród zasuniętych zasłon, w niespotykanie cichym budynku, czuła się jak w klatce.
Na zewnątrz już zaczęło się ściemniać, zapadał zmrok. Powiodła znudzonym wzrokiem po kilku klientach, którzy cicho rozmawiali ze sobą kilka stolików dalej. Jedyni, jacy dzisiaj zawitali po podniesieniu alarmu przez Alice. Nikt nie wychodził z domu od ostatnich dwóch dni. Tak jak ona. 
— Kiedy to wszystko się skończy? — zapytała Arna, który skakał przy niej na każde jej zawołanie. 
— Nie wiem. — Postawił przed nią filiżankę kawy i usiadł obok niej. — Kiedy Alice da sygnał, że dni grozy się skończyły. 
Jęknęła z niedowierzaniem i zaczęła uderzać głową o stół. 
— Uważaj, bo sobie krzywdę zrobisz — powiedział, zatrzymując ją. 
Położyła głowę na stole twarzą do niego. Arno z trudem powstrzymał się, by nie odgarnąć niesfornych kosmyków, które przysłaniały jej twarz. 
Spojrzała na niego przez pasma i ponownie jęknęła, wtulając policzek w drewno. Okres ciszy trwał od dwóch dni i póki co nie zapowiadało się, że ten okres się skończy. Alice, Lorian i Élise znikali, zostawiając ją pod znaczną opieką Arna oraz madame Gouze, Belleca i Jean-Pierre’a, którzy, w przeciwieństwie do Arna, dawali jej więcej swobód. 
Wstała i z krzesła zdjęła płaszcz z kapturem, o który udało jej się uprosić Pierre’a i Mirabeau. Zapięła guziki i naciągnęła kaptur na głowę, podchodząc do drzwi.
— A ty gdzie się wybierasz? — krzyknął
Fuknęła i odwróciła się, zakładając ręce na biodra. 
— Na spacer. Już nawet tego mi nie wolno? Bo co? Bo jeszcze sobie nogę złamię? 
Jej głos ociekał ironią, gdy znów się odwróciła i otworzyła drzwi.
— Alice mnie zabije, gdy się dowie, że cię wypuściłem!
Wstał i wyszedł za dziewczyną, która powoli, wymijając ludzi szła ze spuszczoną głową, patrząc pod nogi. Jeżeli Alice go nie zabije, to zrobi to Élise. Szybko i boleśnie. 
Chwycił jej dłoń, nie zwracając uwagi na to, że się wyrywała i kazała mu ją puścić. W końcu się poddała, idąc z nim za rękę jakby szła z matką.
— Dorian, mam dwadzieścia jeden lat, do cholery — mruknęła. — Nie potrzebuję niańki.
— Ale ja potrzebuję. Wiesz, nagle, tak znikąd, może się pojawić Victor albo Hugon, który będzie próbował mi poharatać kości za kradzież mojej własności. 
— A ty, biedaku, byś sobie beze mnie nie poradził, prawda? — zakpiła.
— W maju osiemdziesiątego dziewiątego nie dałbym sobie bez ciebie rady — odparł i schylił się, by pocałować jej policzek. 
Kiedy jego usta dotknęły jej skóry, przez chwilę zamarła. Nogi jej się ugięły, łzy napłynęły do oczu i odsunęła się od niego, stając z nim twarzą w twarz.
— Nie rób jej tego samego, co mi — powiedziała ściszonym głosem, jakby bała się, że gdy tylko powie głośniej, ten załamie się, a ona nie będzie w stanie zatrzymać łez. — Proszę. Nie krzywdź jej tak jak mnie. 
— Kogo?
— Élise. Ona nie zasługuje na to.
Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. 
— Alex… ja z nią… jesteśmy tylko partnerami w pracy. Pracujemy razem, by zapewnić ci bezpieczeństwo. 
Wraz z jego słowami przez Île Saint-Louis zaczęła przebiegać lawina. W samą porę udało im się schować do ulubionej cukierni Alex. Uniknęli dzięki temu sprzątnięcia przez gigantyczne ilości śniegu i lodu. Ich serca biły jak oszalałe ze stresu. Przybyli. Tak jak powiedziała Alice. 
Właścicielka kazała im się schować na piętrze. Arno chwycił dłoń Alex i razem z nią pobiegł na górę do niewielkiego pomieszczenia. Bez okien, z niewielkim piecykiem, biurkiem, świecą, stertą koców i poduszek. 
— Póki co, nie możemy wrócić do Café-Théâtre — odparł. — Zostaniemy tu aż Alice nie da znaku, że opuścili Paryż.
— Nie powinniśmy kogoś zawiadomić, że tutaj jesteśmy?
— Informacje rozejdą się pocztą pantoflową — sapnął. — Zostań tu. Pójdę po coś do rozpalenia i do zapalenia świec. 
— Ale — przełknęła ślinę — że sama? W ciemności? 
Całkiem by zapomniał. Alex bała się ciemności. Nie był to jakiś paniczny strach, po prostu nie czuła się dobrze w ciemnych miejscach. Dlatego zawsze spała z nim lub przy świetle. Westchnął i uśmiechnął się do niej.
— Zostawię uchylone drzwi. Nie będę tam nie wiadomo jak długo. Nie będzie mnie nie dłużej jak pięć minut. Hm?
Westchnęła i usiadła na stosie poduszek i koców, dając mu do zrozumienia, że może iść. Wyszedł więc, zostawiając drzwi uchylone. Udało mu się wyprosić od właścicielki zapałki oraz drewno, by rozpalić w kominku. Kiedy wrócił, Alex siedziała zamyślona. Obejmowała podciągnięte do klatki piersiowej nogi rękami, opierając brodę na kolanach. 
Pierwsze, co zrobił, to zapalił świeczkę na starym biurku. Usłyszał wtedy westchnienie ulgi ze strony Alex. A potem przystąpił do ogrzania chłodnego pomieszczenia. Alex ułożyła koce i poduszki po przeciwległych stronach pomieszczenia, tworząc im posłania. Potem usiadła na swoim miejscu, obserwując, jak Arno stara się rozpalić. Po chwili jednak jej wzrok się rozmył, zatraciła się we wspomnieniach, w tym, co ostatnio powiedział jej Jean. A potem, gdy już się ocknęła, spojrzała na niespokojną twarz Arna oświetloną ciepłym światłem ognia. 
Zamknął drzwiczki i usiadł na swoim posłaniu. Między nimi zapadła cisza. Tak wiele chcieli sobie powiedzieć. Tak wiele wyznać. Tak wiele chcieli zrobić. Wszystkich tych rzeczy nie potrafili rozpocząć, by potem zakończyć je przebaczeniem. 
— Powinnam była się ciebie posłuchać — szepnęła. 
— W kawiarni jest bardziej niebezpiecznie niż tutaj. — Spojrzał na nią, mierząc ją wzrokiem od stóp do głowy. — Moglibyśmy zawiesić broń? Chociażby na te kilka dni, dopóki Gon nie zniknie z Paryża.
Spojrzała mu w oczy. Nie chciał, by ich kontakt wzrokowy się urwał. Chciał patrzeć w te jadeitowe ślepia aż do śmierci.
— Nie wiem — szepnęła. — Jedyne, czego chcę, to… po prostu — urwała. — Dobra, w porządku. Masz mnie przytulić, powiedzieć cokolwiek, co mnie pocieszy i usunie poczucie winy. Błagam, bo zaraz oszaleję. 
Uśmiechnął się. Pierwszy krok do tego, by znów mógł przy niej być. Wstał, podszedł do jej posłania i usiadł obok, wyciągając ramię. Oparli się o poduszki, owinął ją ramieniem.
W porządku, musiała to przyznać i nie oszukiwać samej siebie. Już dawno mu wybaczyła. Coraz trudniej było jej się powstrzymać, by nie powiedzieć „wybaczam”, gdy jej serce, dusza i umysł wykrzykiwały to z radością. Bardzo chciała to powiedzieć, tak samo jak on „przepraszam”. Oboje chcieli pogodzenia, oboje chcieli tego, co było dawniej. Słodkich pocałunków, wspólnego siedzenia przy kominku, dzielenia łóżka, kochających objęć. I coraz trudniej było Alex zaprzeczyć, że jej serce bije tylko dla niego, a jego — tylko dla niej.

sobota, 18 maja 2019

Dol

I
Wydała z siebie ciche, niemal bezgłośne westchnienie. Tydzień bez koszmarów był, co prawda, zbawieniem, ale fakt powrotu koszmarów i to niekoniecznie związanych z bitwą, łamały jej serce. Nie pokazywała tego. To była drobnostka. Przyzwyczaiła się do tego uczucia. Przeżyła półtora roku ze złamanym sercem. Była na to odporna. 
Wtedy Arno i Élise na nią spojrzeli. 
Nie musieli okazywać sobie czułości, by czuła się jak pusta skorupa, gdy na nich patrzyła. Znali się jeszcze dłużej niż ona i Arno. Pasowali do siebie jak dwa elementy układanki. Nie mogliby być oddzielnie. Ona przeszkadzała im na drodze do szczęścia. Przeszkadzała przeznaczeniu. Zrozumiała to dopiero, gdy zobaczyła ich w tej jednoznacznej sytuacji. 
Uśmiechnęła się w ich stronę, po czym odwróciła wzrok na Alice i Jeana, który obejmował ją ramieniem. W ich stronę również się uśmiechnęła, po czym wstała i weszła po schodach na piętro, gdzie zamknęła się w pokoju i usiadła na skraju łóżka. Zakryła twarz dłońmi, garbiąc się i opierając łokcie na kolanach. Wstrząsnął nią szloch. Poczuła dłonie na swoich kolanach. Rozsunęła palce i spojrzała w fiołkowe oczy Loriana pełne współczucia i zrozumienia. Chwycił jedną z jej dłoni. Złożył na jej kłykciach czuły, długi pocałunek. 
— Wszystko będzie dobrze —  wymamrotał w jej dłoń. 
— Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? — spytała cicho, choć wciąż uważała, że odrobinę zbyt głośno. Nikogo oprócz niej i Loriana nie było w sypialni. Drzwi były zamknięte. A wciąż bała się, że ktoś ich usłyszy. — To, że ja wciąż nie potrafię zbudować z kimś związku. Nie potrafię powiedzieć „kocham cię” w taki sposób, w jaki mówiłam do niego. Nie jestem z nim, a wciąż czuję, że jeżeli będę z kimś w związku, to go zranię. Nie będę wierna. 
Po jej twarzy spłynęły łzy, które starła dłonią. Lecz na ich miejscu pojawiły się kolejne, które tym razem starł Lorian. Nie mógł patrzeć na jej cierpienie. Nigdy nie mógł. W jego mniemaniu kobieta nie miała prawa cierpieć. Kobieta miała żyć jak królowa, bez zmartwień, z uśmiechem na ustach, bez okazji, by nawet pomyśleć o tym, że mogłaby cierpieć. 
— Przytulisz mnie? — spytała, decydując się przerwać nagłą ciszę, która zapanowała między nimi.
— Oczywiście — rzekł, uśmiechnąwszy się.
Usiadł obok niej i już chciał ją objąć, gdy ona usiadła mu na kolanach i zarzuciła mu ręce na szyję, wtulając się w niego. Jego uszy zapłonęły czerwienią, zaczęły drżeć. Lecz owinął ramiona wokół niej. 
Nora, jego siostra, również tak robiła. Kiedy chciała się do niego przytulić, siadała mu na kolanach i zarzuciwszy mu ręce na szyję, wtulała się w jego tors. Tylko że w przeciwieństwie do Nory, Alex miała dwadzieścia jeden lat i była od niego starsza. I choć wiedział, że był to nic nieznaczący gest, to bardzo trudno było mu się nie rumienić.
Zaczął ją głaskać delikatnie po plecach. Wiedział, że ją to uspokajało. Dowiedział się podczas pamiętnej nocy z wilkołakami. I postanowił tę wiedzę wykorzystać w tym przypadku. 
— Czy mógłbyś mi zaśpiewać po celtycku? — zapytała cicho.
— Dlaczego? Przecież nie rozumiesz wtedy, co mówię.
— To, że nie potrafię wymówić niektórych słów, to nie znaczy, że nie rozumiem, co śpiewasz — mruknęła.
Westchnął, a po chwili na jego usta wkradła się celtycka piosenka, której Alex jeszcze nie słyszała. O spokojnym rytmie i melancholijnym brzmieniu. Jego dłoń wciąż delikatnie błądziła po jej plecach, aż stanęła w miejscu, a palce zaczęły wystukiwać rytm o materiał jej sukni. Kołysał się z nią powoli, jakby próbował ją uśpić. 
Przymknęła oczy, jej ręce puściły jego szyję i objęły go pod pachami, wokół pleców. Przeszły ją ciarki, gdy poczuła, jak jego palce zaczynając wystukiwać rytm w okolicach jej kręgosłupa. Kiedy poczuła kołysanie, zaczęła się poddawać. Wszystko, wraz z ciepłem jego ciała, zaczęło sprawiać, że zaczęła przysypiać. Próbowała otwierać oczy, lecz te szybko się zamykały. Cóż, mogła sobie pozwolić. Dziś nie spała za wiele, może jeżeli się chwilę zdrzemnie, to i humor jej się poprawi. Może lepiej się poczuje… Może…

II
Od trzech godzin liczyła, co ile Lorian przychodzi do sypialni, by sprawdzić, czy się obudziła, czy może jeszcze śpi. Do tej pory przyszedł trzy razy, o stałej częstotliwości. 
Drzwi otworzyły się, światło z korytarza rozjaśniło odrobinę pokój, a gwar z parteru był jeszcze bardziej słyszalny, niż przy zamkniętych drzwiach. Znów przyszedł, sprawdził, czy śpi i wyszedł. Odczekała kilka minut, aby być pewną, że zszedł do kawiarni, a potem podeszła do lustra wiszącego nad komodą. Spojrzała na siebie, chwyciła komodę. Wpatrywała się w swoje odbicie z niebywałą intensywnością. Jej ciało zaczął przeszywać dyskomfort przypominający wbijanie igieł pod skórę. To było mało, ot, zwykłe, nieprzyjemne doświadczenie, które nie przynosiło jej satysfakcji. Pomyślała o czymś innym, a jej dłoń zaczęła delikatnie błyszczeć złotem. Kolejnym doświadczeniem były odłamki szkła wbijające się w jej dłonie i stopy. Nie było to przyjemne, bardziej niekomfortowe niż igły. Zacisnęła dłoń na komodzie. „Więcej… więcej…”, huczało jej w głowie. Przesunęła suwak bólu odrobinę w górę. Syknęła, czując miliony ostrzy w jej ciele. Nogi się pod nią ugięły „Nie przestawaj, nie przestawaj”. Miliardy kul, musiała podtrzymać się drugą ręką. Ciężko dyszała. Wydała z siebie cichy jęk, kiedy jej skóra zaczęła palić bólem. „No dalej…”, syknęła w myślach. 
Upadła na kolana, trzęsła się, gdy zwiększyła próg bólu. W jej myślach pojawił się Arno, Élise, wiosna półtora roku temu. Zawód, złość. Długie godziny, które spędzała na wściekłych wrzaskach i płaczu. Zacisnęła powieki, po jej policzkach ciekły łzy, kiedy chwyciła się za brzuch. Ból rósł z każdą mijającą minutą. Skuliła się na podłodze, zawodząc. Patrzyła na ścianę, zwijając się z bólu. Ale nie przestała, dążyła do stanu, gdzie nie mogła się nawet ruszyć, stanu, w którym czuła się wycieńczona, w którym mdlała, w którym jej próg bólu był przekroczony wielokrotnie. 
Gwar z dołu skutecznie zagłuszał jej krzyki, kiedy kolejna dawka przeszywającego jej ciało bólu przeszła przez nią. Miała mroczki przed oczami, jej łzy płynęły strumieniami. Było blisko. Tak cholernie blisko. 
Tak blisko…
Tak… blisko…

III
Lorian spoglądał na zegarek co kilka minut, słuchając przelotnie koncertu i głośnych rozmów ludzi. Błądził wzrokiem od sceny, do zegarka i z powrotem. 
W końcu wstał i zaczął zmierzać w kierunku schodów. Chciał wchodzić na piętro, gdy zatrzymał go Arno, który powiedział, żeby odetchnął i to on pójdzie sprawdzić, czy Alex się obudziła. Kiwnął głową i usiadł przy stoliku, zaś Arno powoli wszedł po schodach, zmierzając do jej sypialni. Kiedy otworzył drzwi, pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to puste łóżko. Zmarszczył brwi i wszedł do środka. A wtedy zobaczył Alex, leżącą na ziemi, skuloną, nieprzytomną. 
Podbiegł do niej. Położył ją na plecach. 
— Alex — szepnął, potrząsając delikatnie jej ramionami. — Alex, obudź się. 
Nie reagowała. Obejrzał ją, w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń. Wziął ją na ręce i położył ostrożnie na łóżku. Przykrył ją pierzyną i zbiegł po Alice. Kiedy pociągnął ją za rękę, krzyknęła na niego, by ją puścił. Lecz kiedy zauważyła, że ciągnie ją do pokoju Alex, zrozumiała, że musiało coś się stać. 
Podeszła do jej łóżka i spojrzała na Arna z uniesioną brwią.
— Znalazłem ją leżącą na podłodze — oznajmił, a Alice przyłożyła dłoń do jej czoła. — Nie wiem, co się stało, ale…
— Ma na sobie zaklęcie — mruknęła, mierząc jej ciało wzrokiem. — Odsuń się — nakazała mu.
Odsunął się, z jej ust usłyszał frazy po celtycku, łacinie i innych językach, których nie znał. Ręce Alice zabłysnęły, kiedy uniosła je nad nią. 
Zdejmowanie zaklęcia trwało. Arno zerkał na zegar na przeciwległej ścianie co jakiś czas i kiedy zobaczył, że dochodzi północ, zastanawiał się, ile to jeszcze będzie trwało. Alice, wzdychając, stawała z nogi na nogę. W końcu zaczęło coś się dziać. Na jej całym ciele widniały siniaki, rany, ukłucia, dziury jakby od kul, poparzenia. I ogromna blizna na jej dekolcie. 
— O kurwa — przeklęła, opuszczając ręce. — Jest gorzej, niż myślałam. 
Arno Podszedł do łóżka i spojrzał z przerażeniem na stan dziewczyny.
— Kto mógł jej to zrobić? — szepnął, kładąc dłoń na jej policzku.
— Ona sama sobie to zrobiła. — Zamknęła oczy, powstrzymują płacz. — Już raz to zrobiła. Znalazłam ją w identycznym stanie w kryjówce.
Jej dłonie znów zaświeciły, wypowiedziała zaklęcie, wszystkie niedoskonałości ze skóry rudowłosej zniknęły. Arno usiadł na stołku przy jej łóżku i chwycił jej dłoń.
— Zajmę się nią — mruknął, wpatrując się w jej spokojną twarz.
Alice kiwnęła głową ze zrozumieniem i wyszła, zamykając drzwi. 
Ucałował jej dłoń, zamknął oczy i zapłakał gorzko na świeże wspomnienie jej ciała pełnego ran wszelkiego rodzaju. Jak mogła sobie sama zrobić ich aż tyle i tak zróżnicowane? 
Bał się, bał się, że to było przez niego. Rozmawiał dziś z Élise, kątem oka widział jej wyraz twarzy. Znów łamał jej serce, ranił ją, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy i powiedzieć „przepraszam”. Wszystko by teraz oddał, by się obudziła, uśmiechnęła. Żeby zobaczyła, że mu na niej zależy, że ślęczy przy niej, czekając, aż się obudzi. Że czeka na nią. Zrobiłby wszystko, gdyby chciała, zniósłby jej gwiazdkę z nieba. A nie potrafił jej przeprosić, patrząc jej w oczy. Nie potrafił zrobić rzeczy tak prostej, która wymagała jedynie zrozumienia, skruchy. Bał się, że powie, że mógł ją przeprosić przed tym wszystkim. Mógł nie mówić tych wszystkich kłamstw, skoro ona i tak wiedziała, że mówi nieprawdę. Mógł nie robić z niej idiotki. Bo nią nie była. Był najmądrzejszą i najinteligentniejszą kobietą, jaką znał. A i tak starał się jej wmówić, że było inaczej. Że tylko jej się wydawało. 
Spod jego powiek wydostało się kilka łez. Wziął chwiejny oddech i westchnął, zacieśniając uścisk na jej dłoni, na której zaraz złożył kolejny pocałunek.
Je suis désolé, mon amour* — wymamrotał. — Je t'aime tellement*.

Je suis désolé, mon amour — (fran.) „Przepraszam, kochanie”.
Je t'aime tellement — (fran.) „Tak bardzo cię kocham”.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Czerwone maki na wzgórzu Montmartre

I
Nie miała siły. Koszmary z ostatnich nocy wyssały z niej całą energię, a fakt, że w ciągu pięciu dni zjadła tylko trzy posiłki, wypiła osiem bardzo słodzonych i mocnych kaw oraz spała codziennie przez cztery godziny, tylko potęgowały uczucie zmęczenia i kołatania serca, które nieudolnie starała się zmniejszać magią.
Leżała na brzuchu, z twarzą zwróconą w lewą stronę, patrząc na swój palec, który kreślił na białej, satynowej podusze drobne kółeczka. Przyciskała do piersi jedną z poduszek w kolorze butelkowej zieleni, które były obszyte złotą nicią i zakończone na rogach złotymi frędzlami. Jej włosy były rozłożone na poduchach, a ona sama była przykryta pierzyną tak, że jedyne, co było widać, to jej splątane w kołtuny włosy.

niedziela, 10 marca 2019

Dziki Gon

I
Trzydzieści czarodziejek. Stały na arenie, gotowe, by walczyć o swoją siedzibę. Z nimi byli asasyni. Czterdziestu mężczyzn, gotowych, by pomóc czarodziejkom w bitwie. Patrzyli, jak zbliżają się żołnierze. Chorągwie powiewały na wietrze, gdy konie podnosiły piach, który wirował, tworząc wielkie kłęby. Czarodziejki wciąż stały; dumne, poważne, z odwagą w oczach i malującą się na ich licach. Wszyscy byli gotowi, by uderzyć; zarówno jedna, jak i druga strona. Uniósł się dźwięk wybuchów i ostrzałów. A potem wrzask Najwyższej Radnej. Uniosły się dłonie czarodziejek. Zaiskrzyła się magia, błysnęły ukryte ostrza, muszkiety skierowały się na atakujących, zadzwoniły ostrza szabli. Walka się zaczęła.

środa, 6 marca 2019

Coś więcej, coś mniej

I
Weszła do Café-Théâtre, ziewając głośno i rozciągając swoje ciało. Łapczywy wzrok mężczyzn zwrócił się na rudowłosą czarodziejkę, której fale powstałe z warkocza opadały na jej ramiona i ukrywały jej okrągłość twarzy. Ubrana w białą koszulę, turkusowy kaftan ze złotymi zdobieniami, parę skórzanych, przylegających do jej nóg spodni i muszkieterki na obcasie, podeszła do Loriana. Wyglądała na niewyspaną, mimo że starała się to zakryć magią i odrobiną makijażu. Dobrze wiedział, jak wyglądała, gdy była niewypoczęta; w końcu spędził z nią w lochu kilka miesięcy.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Orla Zamieć

 I
Od jakiejś godziny próbował przekonać cholernie upartą templariuszkę, że lepiej, by nie towarzyszyła mu podczas koncertu, który miał się odbyć późnym popołudniem w jego kawiarni. W jej obecności podczas tego przedsięwzięcia widział trzy niedogodności. Pierwszym powodem, dlaczego wolał, by nie przychodziła, o którym jej rzecz jasna nie powiedział, było to, że jej po prostu tam nie chciał. Jedyną osobą, którą tam chciał, była Alice, której to kuzynka miała występować. Stwierdził, że po prostu będzie czuł się pewniej, gdy to z nią wejdzie za kulisy i zapyta, czy może widziała lub słyszała coś o Alex. Drugim powodem był fakt, że asasyni nie chcieli, by przebywała w Café-Théâtre, a zarówno Bellec, jak i Jean-Pierre byli gotowi w każdej chwili wysunąć swoje ukryte ostrza, by jej się pozbyć. Nie dziwił się. Dla obu Alex była jedną z najważniejszych osób i nie mogli sobie wyobrazić patrzenia na osobę, która do całej zdrady po części się przyczyniła. Trzecim powodem był fakt, że po prostu nie chciał wojny między nią a Alice, gdzie to magia miała większe szanse na wygraną. W końcu; jaki zwykły człowiek mógłby się z nią równać? W szczególności, że nie raz słyszał, że ludzie i czarodziejki mają do tej konkretnej czarodziejki ogromny respekt. I nie dziwiło go to nawet odrobinę, była uznawana za jedną z najpotężniejszych czarodziejek w całej Francji; czego mógł się spodziewać?

niedziela, 24 lutego 2019

Pamiętna noc

I
Jego wzrok błądził w poszukiwaniu burzy czarnych loków i czarno-białej, welurowej sukni. Zjawił się, tak jak prosiła. A może raczej rozkazała. Rzuciła w jego stronę słowami „Widzimy się pod gmachem dawnej siedziby” wskazała dzień, godzinę i nawet nie pozwoliła mu nic powiedzieć, gdy zniknęła w zielonych płomieniach portalu. Miał inne plany; niekoniecznie związane z bractwem, czy opłakiwaniem czarodziejki. Bardziej związane z Élise. Wcale niezwiązane z tym, by zakończyć ich wciąż trwający romans. Wręcz przeciwnie.

piątek, 22 lutego 2019

Na śmierć i życie

I
Ciemność spowijała dwie osoby, przebywające w łódce. Jedną z nich była kobieta, leżąca, jęcząca z bólu, który nie pozwalał jej zasnąć, co skutkowało wycieńczeniem. Nie mogła nawet podnieść ręki, by odrobinę poprawić swój stan. Drugą osobą zaś był wysoki, szczupły mężczyzna o włosach długich, sięgających do lędźwi i uszach spiczastych, jak u elfa, który stał, starając się jak najszybciej dostać na styk dwóch mórz, gdzie był portal między światami. Nie mogli nawet zapalić lampy, nie mogli zostać wykryci.

środa, 20 lutego 2019

Odrobina skruchy

I
Szukał jej pół roku z ogromną nadzieją, że ją odnajdzie. Nie miał dla niej wyjaśnień. Wtedy, owszem, chciał to jakoś wytłumaczyć. Może nawet bardziej sobie niż jej, bo sam nie wiedział, jak doszło do tego, że zdradzał ją rok i to z całkiem sporym okładem. Zaczął myśleć dopiero wtedy, gdy ich przyłapała. I nie potrafił sobie wybaczyć tego, że ani nie przyznał się wcześniej, ani tego, że romansu nie przerwał, ani, że nie udało mu się jej zatrzymać. Nie potrafił sobie wybaczyć, że stracił jedną z ważniejszych dla niego osób przez jego własną głupotę.

wtorek, 19 lutego 2019

Prolog

I
Dzień był niezwykle pogodny, więc grzechem byłoby go nie spędzić w Saint-Denis, blisko siedziby Loży Czarodziejek, wśród niewielkich jeziorek, dających cień, owocowych drzewek czy bajecznych polach irysów. Wiosna w Saint-Denis, a zwłaszcza w okolicach siedziby, gdzie roślinami opiekowały się specjalnie wyszkolone do tego czarodziejki, była obłędna.
Uliczkami wiosennego Paryża szły czarodziejki. Było ich cztery. Philippa Odette, zwana Lilią. Jej przydomek wziął się od jej perfum, które pachniały liliami już z kilku metrów. Drugą była Alice Liddell, piękna czarodziejka o włosach w kolorze hebanu, a oczach tak intensywnie zielonych, że w ciemności można było je pomylić z kocimi. Trzecią była Ines Sorein, czarodziejka o nieznanym nikomu pochodzeniu. Mówiono, że przybyła ze wschodu pod osłoną nocy, jednak imię miała hiszpańskie, a nazwisko w języku ściśle nieokreślonym. Czwartą zaś Aleksandra Larch, zwana Alex, znana z jej miłości do czerwieni. Pół-Polka i pół-Angielka, której matka należała niegdyś do Polskiej Loży Czarodziejek i była jej Najwyższą Radną.